Ruszamy w okolice Longsheng... Mamy zamiar ominac komerche turystyczna, zaszywajac sie w miare mozliwosci w wioskach. Zatem moze byc kiepsko z dostepem do internetu... Po 2 dniach w rejonie tarasow ryzowych ruszymy dalej pociagiem (ok 24 godziny z przesiadka w Kunming) na zachod do Dali. Sumarycznie przez ok 5-6 dni moze nas TU nie byc ;).
***
Opuszczamy hostel z garscia waznych informacji, ktore udzielila nam bardzo pomocna dziewczyna pracujaca w hostelu (hostel mimo sredniej lokalizacji godny polecenia). Taxa docieramy na dworzec kolejowy i bez wiekszych problemow kupujemy bilety na 14-go do Kuming na twarde lozka (miekkie drozsze). Z biletami na dzisiaj na przejazd do Longsheng przychodzi nam sie targowac. Busiarze chca od 25-35 RMB. Postanawiamy jeszcze sprawdzic jak sytuacja wyglada na dworcu autobusowym. Zostawiamy plecaki z chlopakami i z Mika widziemy na zwiad. Za regularny kurs autobusem 27 RNB. Wracamy do busiarzy. Sprzedawca biletow prowadzi nas spory kawalek miasta na jakis przystanek autobusowy. Tam z nami czeka az wreszcie lapie zapyzialego, starego rzecha. Wrzucamy plecaki i zajmujemy ostatnie 4miejsca, pomiedzy zdumionymi chinczykami. Autobus bylby pewnie czystszy i wygodniejszy ale pozbawilibysmy sie pewnej autentycznosci, o ktora przecierz w tym wszystkim chodzi, i ktora po latach najfajniej sie wspomina. No to turlamy sie tym naszym gratem, od czasu do czasu ktos charknie, splunie, smarknie itd. Taki ot kolorycik miejscowy. Dobrze, ze nie przypieka slonce bo doswiadczali bysmy tez calej gamy wzmozonych smrodkow. Teraz jedynie od czasu do czasu zaleci przetrawionym kwaskiem i czyms jeszcze blizej nieokreslonym.
Droga zajmuje jakies 2,5 godziny. Nasz busik niknie w coraz wiekszej mgle. Jest wzglednie chlodniej niz zazwyczaj ale parno i wilgotno. Plecy kleja mi sie do siedzenia. Droga zaczyna meandrowac pod gore. Juz dawno wyjechalismy z brzydkich murowanych przedmiesci. Coraz wiecej pojawia sie tradycyjnych, drewnianych zabudowan, pokrytych ceramiczna, ciemna, lekko wypukla dachowka. Wjezdzamy w obczar okalajacych cale wzgorza tarasow ryzowych.
Longsheng okazuje sie przytlaczajacym, przeskalowanym centralnie planowanym tworem, absolutnie nie wpisujacym sie w otaczajacy miasto krajobraz. W rankingu najbrzydszych miejsc, w ktorych bylam w zyciu, to zajmuje jedno z pierwszych miejsc. Miejsce docelowe stalo wie w 10 min, miejscem transferowym. Wsiadamy w pierwszego lepszego busa powrotnego. W busie od razu znajduje sie kobieta wreczajaca nam wizytowke z miejscami noclegowymi. Bierzemy mowiac "yes, yes" (w podtekscie "jeszcze sie zastanowimy"). W efekcie wywoza nas do JinKeng Terrace Fields (tarasy ryzowe), gdzie czeka na nas namajony koles od noclegow.Troche zirytowani, bo przecierz chcielismy byc na Ping'an Terrace Fields. spieramy sie z kierowca i ostatecznie wsiadamy w busa powrotnego do lezacej jakies 10-15 km ponizej rozjazdowki. Na dole okazuje sie, ze jest realna obawa ze do "naszych" tarasow nic juz nie jedzie. czekajac na okazje siegamy po ulotki z kontaktami. Dzwonimi do naszej znajomej chinki z poprzedniego hostelu. okazuje sie, ze dzisiaj popelniamy wszelkie mozliwe do popelnienia i najglubsze bledy. Z polecanego i tak naprawde bardziej atrakcyjnego miejsca wlasnie "ucieklismy". Lapiemy stopa spowrotem... Zatrzymuje sie malenki busik, z ktorego wysypuje sie 6-tka miejscowych chinczykow. Miejsc jest 8, nas 10 + 4 olbrzymie plecaki. Dajemy rade - zgnieceni w czworke w trzecim rzedzie siedzen, mkniemy pod gore podskakujac w rytm wyboi. Pod naszymi nogami podskakuja dwie reklamowki - moze lepiej nie wiedziec co w nich jest. Wreszcie, ponownie jestesmy na miejscu. Wybieramy Dazhai Village, najblizsza z 6-ciu rozrzuconych na wzgorzu wiosek, a na dodatek zacza padac deszcz. Marzymy juz o zrzuceniu plecakow i prysznicu.
Nasza miejscowka na 3 kolejne dni jest tradycyjana, dwopietrowa, drewniana chata,ktorej wnetrze przypomina jedno z tatrzanskich schronisk. Rozlozylismy sie w pokojach. Na dole u gospodarzy zamawiamy kolacje. Jest najdrozszym posilkiem i zarazem najsmaczniejszym jaki do tej pory jedlismy. Chwile pozniej wokol stolu pojawiaja sie kobiety z rekodzielem i bizuteria. Dominika, Gawel i Marek zaczynaja handel - ja fotografuje. jest duzo smiechu i przekomarzania sie. Probujemy rozmawiac na migi z gospodarzami, przybiegaja dzieciaki - one zazwyczaj sa najbardziej kontaktowe. W miedzyczasie pojawiaja sie potrawy - zapiekane ze szczypiorkiem tofu i tofu na ostro, ryba suszona z warzywami i mieso z pedami bambusa.
Podsumowujac dzien byl maksymalnie zakrecony i odrealniony.
Koszty:
Sniadanie - 15 RMB
Kolacja - 31 RMB