Wstajemy niewyspani przed 7:00. Jemy jajo z pomidorem i z plecakami schodzimy ok 1 godziny z High Trial do Tinas G.H. Tu jemy nalesniki z bananem i czekolada., przepakowujemy plecaki tak by dwa ciezsze zostaly w przechowalni. To ma byc najciekawszy i jednoczesnie najtrudniejszy odcinek trasy. Chcemy zdazyc na 16:00-ta na autobus do Lijiang. Mamy wiec ok. 5 godzin. Wystarczajaco ( mapa wskazuje 3 godziny). Trasa faktycznie bardzo udana. Co prawda za wejscie kasuja 10tke i za wyjscie kolejna (nie liczac dziadka w "maowskiej" czapeczce, ktory probowal wyludzic odemnie pieniadze za przekroczenie prowizorycznie sklecionej kladki. Nie dalam sie lobuzowi ;)!
Schodzimy dosc stroma sciezka w dol wawozu. Wokol pionowe sciany skalek. Coraz glosniej slychac grzmot wartkiego nurtu,najdluzszej rzeki Chin - Yangcy. Jest urokliwie, szczegolnie jak dreptamy wykutym w skale, otwartym na bok tunelu, z widokiem na rzeke czy wdrapujac sie jak w "Slowackim Raju" po pionowych drabinkach. Upal porownywalny do wczorajszego, ale kondycyjnie czuje sie tym razem zaskakujaco dobrze.
Wdrapujemy sie do drogi i z Tina's G.H. bierzemy busa do miejsca,z ktorego wczoraj wyruszylismy. Droga wije sie zboczem wawozu, czest nad sama jego krawedzia,bez zabezpeczen. Asfalt czasami zanika, i pedzimy podskakujac w srodku jak mlode, swiezo zebrane ziemniaczki na pace jakiegos pick-up'a szutrowa dziurawa doszczetnie droga.
W Qiaotou z zapoznanym Hiszpanem czekamy na dalszy transport do Lijiang. Jak z odleglosciami tak i z czasem w Chinach 5 min ma inny wymiar niz w Europie i najczesciej oznacza blizsza acz nieokreslona przyszlosc. 15 min dalsza, acz nieokreslona przyszlosc...itd. Czs sie dluzy nieopisanie, saczymy zielona herbate, ogladamy zdjecia i filmiki z miejsc ktore odwiedzil Hiszpan. Niektorych mozna pozazdroscic. Jask na przyklad gorskeij wioski buddyjskiej, w ktorej przez tydzien byl goszczony, karmiony, oprowadzany po okolicy jedynie za dobre slowo.
Busy podstawione. Jak sie okazuje podroz powrotna z przygodami. Najpierw, do juz pelnego busa, kierowca upycha jeszcze dwoch miejscowych. Siedzimy jak sardyny, przywaleni plecakami. Jest troche przepychanki slownej - oni w swoim jezyku my w swoim, ale do polowy trasy jest generalnie ok. W polowie znanej nam juz drogi, gosciu zatrzymuje busa, zgarnia od dwoch miejscowych kase (urzadzajac pokazowke - jakos tam sie wspolnie z kierowca dogadali z usmieszkami pod nosem) i chce pieniadze od nas. Stanowczo odmawiamy - zaplacimy na miejscu. Niezadowolony,cos mruczy pod nosem ale odstawia nas do Lijiang bez pdalszych kombinacji.