Wychodzimy po sniadanie i prowiant. Pampuchy, jogurty, zupki, wode, owoce. Pada. Nie ubnieram kurtki - jest zbyt parno i cieplo. W hotelu wysycham w kilka chwil. Zjadamy pampuchy popijane zielona herbata, pakujemy sie i zwijamy na pociag. Checkout idzie gladko. Nie uskubalismy "barku" i wysoki depozyt (600 RMB za cztery osoby w tym oplata za hotel) oddaja nam nie naruszony.
W pociagu czeka nas 8 godzin siedzenia. Gramy w brydza. Nie do konca rozumiem jeszcze reguly licytacji i zasady podliczania punktow. Nasz przedzial jest praktycznie pusty. Niewiele sie dzieje. Powieki zamykaja mi sie nad ksiazka - dzis irlandzka pogoda, mgliscie i deszczowo - spadek cisnienia robi swoje.
Podgladam zachowania ludzi. Stoimy dosc dlugo na jakiejs stacji. Chinczycy wyskakuja po jedzenie. Zazwyczaj na dlugich trasach (czyli prawie zawsze i wszedzie) na peronach stoja "kuchnie" na kolkach, oferujace cieple posilki, szaszlyczki, racuchy, suszone ryby, napoje itd. Dwojka delikwentopw "paleczkuje" w brudnym przejsciu, wyciagajac noodles'y z dymiacego plastikowego naczynia. Ktos stoi oparty o sciane lazienki, charczac i siarczyscie spluwajac flegme. Kanonada dzwiekow powtarza sie kilkakrotnie. Mozna pomyslec, ze spluwacz zaraz straci pluca. Dziadek siada obok i przyglada nam sie uparcie. Wyglad ma mocno "zjankowany" - wzorcowy przypadek. Znajomy dzwiek, wydobywa sie niecaly metr od mojego ucha i kolejny "splow" laduje za moimi plecami. Po chwili zaczyna sie PSP - "przeglad stanu posiadania". Nie usiedziawszy dlugo, dziad podchodzi do umywalki, w ktorej chwile wczesniej umylam kubek i w najlepsze zaczyna myc stopy, co na niewiele sie zdaje. Siada i wskazujacym palcem wydlubuje zawartosc nosa. Niestety incydencjonalnie dane bylo mi zobaczyc efekty. Znowu spluniecie, niebezpiecznie blisko.
W obserwacjach pojawia sie kolejny target - koles z dzieckiem na rekach. Bedzie siusu? Do umywalki? Uff... nie. Ale... jednak tez nie do toalety - celuje gola pupka w dziure w przejciu pomiedzy wagonami.
Pociag sie zatrtzymuje. Wsiadaja a raczej wbiegaja przepychajac sie i halasujac kolejni pasazerowie. Tak zachowuja sie wszyscy bez miejscowek. Zamiast toreb i walizek, wnosza nylonowe worki i rozne inne uszyte recznie "opakowania" do wypchanej ciasno po brzegi "zawartosci". Wiekszosc z nich to prawdopodobnie ubodzy ludzie. Wchodza przygarbieni od ciezaru bagazy noszonych na plecach. Podobnie jak w Japoni, o statusie swiadcza nie tylko zapuszcone dlugie paznokcie ale i karnacja skory. Ciemna, spalona sloncem, zdradza niska kaste i prace na roli.
Na miejscu bedziemy ok 20:00. Mamy zarezerwowane miejce w specyficznym hostelu. W bloku mieszkalnym na osmym pietrze u jakiegos miejscowego. Ma nas odebrac z dworca.
Definicja "janka":
Czlowiek do bolu prosty, najczesciej w przyduzawych lub zbyt kusych ubraniach, czesto ubieranych warstwowo, z kilkudniowym zarostem, rozczochrana czupryna, o tempawym jednostajnym, beznamietnym spojrzeniu, ubytkami w uzebieniu, nadmiarem "towaru" w
przestrzeni pod paznokciami i innymi oznakami brudu na ciele i przyodzieniu. Osobnik lubiacy przechadzac sie chwiejnym krokiem nie zdradzajacym konkretnego celu, np. tam i spowrotem po korytarzach pociagu, nie stroniacy od zawijania sie w pokrowce z siedzen - dodatkowa cieplna warstwa, lubiacy wydzielac rozne malo przyjemne dzwieki i zapachy tj.: spluwanie, charczenie, pierdzenie i obowiazkowo bekanie. Dodatkowym atrybutem moga byc plastikowe klapeczki, sloik z herbata (chinczycy zawsze nosza przy sobie fusiasta herbate w rodzaju szklanego termosu na sznurku) i jakis fikusny tobolek.
Definicja "jankowozu"
Pojazd naznaczony obecnoscia "janka". Spluty, zbrudzony, o nadszarpnietej kondycji technicznej.