Jestesmy w Panzohihua. Na dworcu autobusowym,doskakuja do nas taksowkarze, ktorzy chetnie wezma nas za 40 RMB na dworzec kolejowy. "Nie? To moze za 20 RMB"? Docieramy autobusem miejskim za 3 RMB. W okienku kasy niespodzianka - nie ma juz miejsc lezacych. [Shit!]. Kupujemy jakiekolwiek dostepne na ta trase bilety. Tu pani popelnia blad, sprzedajac nam bilet do Chengoing. Brawa dla Miki, ktora w pore sie zorientowala. Z wymiana nie ma problemu, tyle ze na kartoniku nie widzimy miejscowek. Jest tylko nr wagonu. Pachnie w powietrzu przepychanka... i faktycznie, gdy pociag staje na peronie, tlum ludzi pcha sie do drzwi. Jestew w pierwszej lini. Jakims cudem dostaje sie do srodka, a raczej zostaje wepchana impetem z tylu, zostawiajac za soba dlon i plecak... W wagonie ludzie gapia sie jak na zjawe. Pewnie mysla "szalony bialas, nie wie co go tu czeka!". A czeka nas 13 godzin w pociagu nocnym na siedzaco, w towarzystwie chinskich wiesniakow, i tych ktorych nie stac lub sie nie zalapali na miejsca lezace.
W Xichang, kolejna fala wsiadajacych. Istne szalenstwo! Okazuje sie, ze musimy zwolnic nasze z trudem wywalczone miejsca bo ludzie maja wykupione miejscowki - my nie. Robi sie srednio ciekawie. Jakims cudem o moje nikt sie nie doprasza. Siedzimy z Gawlem a Marek z Mika ida zdobyc jakies wolne miejsca. Siedze w koncie na 3-osobowej sofce, gdy na czwartego dosiada sie jakis gosc, upychajac na gorny "bagazownik" worek siana. Ludzie stoja w przejsciu. Jest gwarno i duszno a w perspektywie jawi sie opcja oswajania podlogi w korytarzu. Brr... malo ciekawie, tym bardziej ze powierzchnia klei sie od wylanych cieczy, wyplutych resztek jedzenia, walajacych sie butelek po napojach i calej palety innego brudu. Co stacje przechodzi obsluga z miotla, zamiatajac sterte odpadkow... chyba tylko po to by zrobic miejsce na nowe. jezdza tez do znudzenia wozki z posilkami, przekaskami. Sprzedaje sie nawet tandetna bizuterie! Moje barwne wizje o nadchodzacej "podlogowej przyslosci" przerytwa Mika - znalezli wolne miejsca kilka przedzialow dalej.
Gramy w kosci do upadlego, budzac zainteresowanie wokol. W pewnym momencie sasiad podaje nam swoj paszport do wgladu, pokazuje jakies egzotyczne banknoty. Troche wcieci, nie wiemy o co chodzi a chodzi o wymiane. Marek wyciaga 10zl i w ten sposob staje sie posiadaczem kolorowego swistka o nominale 2000tys. i nieznanym kraju pochodzenia. Wszyscy zadowoleni, wracamy do swoich "zajec" - spania, kosci, gapienia sie w szybe.
Zasypiam powoli. Spie rwanym snem, czujac ze moj kregosup w odcinku ledzwiowym nie wiele juz przyjmie. Kolejne dwie godziny stoje w przejsciu, przy dystrybutorze wrzatku, rozmawiam z Krzyskiem. Przerywa za kazdym razem gdy pociag wjezdza w tunel. Patrze na spiacych ludzi ich pokrzywione, skarlowaciale nienaturalnie ciala, zapluta podloge... mam skojarzenie z wagonem pelnym bydla...[zong!]. Jestem juz bardzo zmeczona.
W Chengdu wysiadam z przytepialym czuciem. Chce juz tylko spac.
Koszty:
103 RMB - pociag
5.5 RMB - picie
12 RMB - obiad
3 RMB - autobus
7 RMB - 2x woda
0.9 RMB - WC
0.4 RMB -WC
0.5 RMB - telefon