Rano, ta sama co wczoraj i przedwczoraj, mgla... W zasadzie nie mam juz zludzen. To prawdopodobnie smog unoszacy sie nad miastem, w ktorym mieszka bagatela 11 milionow ludzi. Lapiemy na obwodnicy autobus nr 34 i jedziemy sprawdzic jak wygladaja pozostalosci po drugim Starym Miescie. Niewiele z niego zostalo. Na malej przestrzeni, gesto wybudowane parterowe chalupki, w wiekszosci zdemolowane, z zapadajacymi sie dachami, bez scian. Wyburzenia ida szybko. Widac grunty w tej czesci miasta sa w cenie. Jedyna funkcjonujaca ulica, gosci drobne uslugi i handel. Takie "szwarc, mydlo i powidlo" i do tego wygladajace dosc biednie.
Podchodzi do nas mezczyzna z plikiem karteczek, wyjmuje jedna, na ktorej po angielsku przedstawia sie jako kolekcjoner monet. Zacheca nas do wymiany. Chlopaki wyszukuja jakies cenciaki i zachomikowane po kieszeniach zlotowy. W zamian dostajemy po jakims blaszaku z dziurka. Interes zaden, za to fajna sytuacja. Ktos z przygladajacych sie calemu zajsciu przechodniow, robi nam zdjecia. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Po zwiedzenu kwartalu, rozdzielamy sie. Mika, Gawel i Marek uderzaja na sklepy z odzieza outdoor'owa. Ja do River View Bamboo Park i Wuhou Temple. Umawiamy sie za 2 godziny. W parku bambusowym, zachwyca mnie sposob spedzania wolnego czasu przez chinczykow. Ludzie w kazdym wieku, nie maja oporow tanczyc z Poi'kami, grac w karciochy, chinskie domino, spiewac, cwiczyc Tai-Chi. Wszyscy wydaja sie byc mocno zrelaksowani a z glosnikow rozmieszczonych w calym parku rozbrzmiewa przyciszona chinska melodia.
Kilka przecznic przed Wuhou Temple, wzrok atakuja sklepiki z pamiatkami buddyjskimi, ciuszkami, kadzidelkami, zelastwiem zdobnym, przeroznym... Pojawiaja sie tez biale twarze, a sklepikarze i wlasciciele barow zachecaja do skorzystania z ich uslug, lamana angielszczyzna. Robi sie coraz bardziej nieznosnie...
Po 2 godzinach spotykamy sie w umowionym miejscu. Idziemy na obiad. Sychuanska kuchnia okazuje sie ekstremalnie ostra - zamawiamy rybe, ktora ciezko zjesc nie ze wzgledu na osci a ilosc ostrych przyporaw. (Podobnie zreszta bylo z wczorajszymi szaszlykami - trzy rozne, smakowaly tak samo). Wypala usta i caly przypuszczalny smak.
Do wieczora siedzimy nad trasa na najblizsze dni...