Geoblog.pl    szpiinka    Podróże    Chiny    Jiuzhaigou National Park
Zwiń mapę
2009
30
maj

Jiuzhaigou National Park

 
Chiny
Chiny, Jiuzhaigou Xian
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16640 km
 
Rano kupujemy bilety do Parku Narodowego, slynacego z pieknych rozlewisk rzecznych, jezior i wodospadow. Wybieramy szlak pieszy, by po jakims czasie sprobowac przesiasc sie na autobus (mamy cynk, jakoby dalo sie skorzystac z tej uslugi za darmo, wsiadajac nie na pierwszym a kolejnych przystankach). Park jest rozlegly i poruszanie sie tylko pieszo nie gwarantuje zobaczenia wszystkich ciekawych zakatkow. Pieszo docieramy do buddyjskiej wioski. Z oddali widac powiewajace, barwne flagi i rownie kolorowe zabudowania. Spedzamy chwile na fotografowaniu i wsiadamy w autobus.... I tu niespodzianka. Od razu kontrola biletow i to nie w calym samochodzie... Kontroler z mikrofalowka podchodzi tylko do naszej czworki. (Caly park jest dokladnie monitorowany. Na wejsciu przy sprawdzaniu biletu robione jest zdjecie kazdego delikwenta. Owszem, po pierwszej kontroli juz nikt sie nami nie interesowal do konca dnia, nie pytal o bilety gdy przesiadalismy sie z busa do busa, ale moim zdaniem nie ma mozliwosci umkniecia zakupu biletu. Wszystko jest tu sprytnie przemyslane i dyskretnie zadbane, aby porzadek jednak byl).
Przemieszczamy sie wglab parku. Mamy dwodniowy bilet. Plan jest taki, by dzisiaj zjezdzic caly park i sie troche przespacerowac a jutro dokonczyc ogladanie, eksplorujac jego najciekawsze miejsca. Po przemierzeniu niewielkiej czesci, juz wiem ze to miejsce zachwyci mnie bezwarunkowo. Blekit, smacznie buszujacych wsrod zieleni wsteg wody, bialych wzburzonych smuzek wodospadow i przelewajacych sie z poziomu na poziom mas wody. Laciate smaragdem, zielenia i grafitem oczka wodne i stawiki, roznorodnosc roslinnosci i kladki poprowadzone srodkiem rozlewisk, sprawiaja bardzo dobre wrazenie. Calosc niezmiernie urodziwa a i wrazenia mocno relaksujace.
Park ma plan litery "Y". Ciekawsze jest lewe rozwidlenie. Na koncu prawego przebieramy Mike w regionalny stroj (za 10 RMB mozna wypozyczyc) i robimy pamiatkowe zdjecia na tle gor i jeziora. Oczywiscie chetnych jest duzo wiecej...
Czesc szlakow przechodzimy dzisiaj, reszte zostawiamy na jutro.
Przy bramie poznajemy Karoline, studiujaca w Chinach. Proponuje nam przenosiny do buddyjskiej chaty w ktorej zatrzymala sie ze znajoma a wieczorem uczestnictwo w tradycyjnej tybetanskiej kolacji.
Dostajemy skromniutkie pokoje w drewnianej regionalnej chacie. Lazienka jest na zewnatrz, sciany grubosci dechy ale podgrzewana koludra jest! Wszystkim sie podoba.
Na kolacje idziemy kilka ulic dalej, droga pod gore do sasiadow z wioski. Witaja nas pozdrowieniem i zoltymi wstegami, wieszanymi na naszych szyjach. Wchodzimy przez brame, na dziedziniec. Na srodku stoi biala, ok. dwumetrowa "stupa" (rodzaj relikwiarza), obwieszona powiewajacymi wstegami flag. Ustawieni wokol, dostajemy po kilka karteczek z wizerunkiem jakiegos zwierza, ktore nalezy obtoczyc trzykrotnie wokol glowy a nastepnie obejsc z nimi (uprzednio zlozywszy je w dloniach) wokol stupy. Na koniec powtarzamy jakas formulke, majaca przyniesc szczescie, wykrzykujemy cos w niebo i w tym samym czasie, karteczki fruna, wyrzucone wysoko w gore, obsypujac "czorten". Usmiechniety gospodarz, zaprasza nas do srodka izby.
Zasiadamy na lawach do niskich stolow. Wnetrze barwnie zdobione, zadziwia misternoscia detali. Stoly zastawione - jest mieso, ziemniaki, dziwne rosliny, ktorych nie jestem w stanie zidentyfikowac a nieco przypominaja wodorosty lub rodzaj mchow. Herbata z mlekiem jaka, zupka i domowej roboty alkohol. Wszystkiego do woli i do oporu.
Wieczor sie rozkreca. Co chwile zagaduja nas miejscowe chlopaki (Karolina sluzy za tlumacza). "skad jestesmy", "ile mamy lat", "czy te loczki to same mi sie tak kreca"? O chlopakow, odpowiednio troszcza sie dziewczyny. Jednej szczegolnie wpadla w oko markowa brodka (azjaci maja problem z wypielegnowaniem bujnego zarostu, a ten jak widac jest w cenie!), co skutkuje piosenka z "dedykacja milosna" dla Marka a ostatecznie "slubem". (Ponoc zwiazki wsrod chinczykow zawierane sa chetni i szybko. "Jednego dnia sie poznajecie a kolejnego pobieracie" - slysze od Karoliny, ktora jest tu na rocznym stypendium).
Marek zostaje porwany przez luba z naszej biesiadnej izby. Znika na dluzsza chwile by powrocic odmieniony, umorusany na twarzy weglem, przebrany w regionalny plaszcz i kapelusz. "Jestes naszym bratem" - slyszy od rozbawionych miejscowych. No i stalo sie sprzedany! ;).
Co chwile ktos wychodzi na srodek i spiewa. Trzeba przyznac, ze miejscowi glosy maja wspaniale, mocne. Wznosimy toasty. Rozbawione towarzystwo, przenosi sie na tance - chlopcy daja z siebie wszystko, machajac rekoma w gore i w dol w rytm piesni.
Wieczor konczy sie w sympatycznym nastroju... Szkoda tylko, ze mloda, markowa zona w miedzy czasie zajela sie kolejnymi nazyczonymi ;).

Koszty:

sniadanie - 11,5 RMB
bilet do parku - 220 RMB (dwodniowy)
autobus w parku - 90 RMB/dzien
ciacha - 6,5 RMB
taxa - 2,5 RMB
nocleg - 10 RMB
tradycyjna buddyjska kolacja - 50 RMB
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 85 wpisów85 82 komentarze82 842 zdjęcia842 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
06.02.2010 - 09.02.2010
 
 
10.03.2009 - 14.08.2009