Budze sie przed 7:00. Dzisiaj spimy przy wlaczonym klimatyzatorze. Pomimo to w pokoju jest duszno. Rozprostowuje kosci na tarasie. Spogladam na Jia Ling, zmierzajaca w kierunku Yangzi najdłuższej rzeku w Azji i trzeciej po Amazonce i Nilu pod wzgledem dlugosci. Jest osnuta mgla. Jej wody wydaja sie metne, muliste i brudne. Slonce, usiluje sie przebic przez zaslone mgly, mieniac sie zlotem na wodzie. Po rzece plywaja smukle dzonki. Prawdopodobnie trwaja poranne polowy ryb i skorupiakow, ktore w ciagu dnia, mozna bedzie zamowic w lokalnych knajpkach...
Plan na dzisiaj jest prosty. Do 12:00 musimy sie spakowac i zwolnic pokoj. Pewnie zostanie nieco czasu na zagubienie sie w gestych uliczkach starego miasta i zjedzenie lokalnej specjalnosci, siegajacej tradycja 1000 lat - hot pot'a - rodzaj chinskiego fondue skladajacego sie zazwyczaj z roznych rodzajow mrozonych i cienko krojonych mies, owocow morza, warzyw, grzybow. W daniu moga tez wyladowac jajka i pierozki, ktorych w chinach jest zatrzesienie. Wszytko gotowane jest bezposrednio w naczyniu na stole.
Pociag mamy przed godzina 20:00.
***
Przez kilka godzin spacerujemy po miescie. Docieramy do "zapleczowych" uliczek, w ktorych nie sposob spotkac turyste, za to mozna podejrzec codzienne zycie miejscowych.
Bieduny zamawiaja sliczna chinska pieczatke z wlasnym nazwiskiem (Biedunkiewicz)tlumaczonym na cztery chinskie znaczki. Mika biegnie do hostelu, by sprawdzic czy pieczatka na pewno zawiera odpowiednie dane... I tu okazuje sie, ze cztery znaczki nie znacza nic. Po reklamacji, dostaja nowa pieczec, z ktorej chinka odczytuje 'buelunkiewiz' - prawie dobrze! Imiona i nazwiska polske, mozna przetlumaczyc tylko wg. fonetycznego zapisu. Tlumaczenie wprost z zapisu nie dziala.
Idziemy po prowiant na pociag i obiad. Wyczekany hot pot, okazije sie wpadka kulinarna. Po pierwsze, nie jestesmy wprawieni w zamawianu odpowiednich skladnikow, po drugie to co nam przynosza jest niestrawne dla naszych zoladkow. Misa podzielona jest na dwie czesci. W jednej podgrzewa sie sos z chilli, w drugum bulion rosolowy z flakami i calymi kawalkami kurczaka. Sa oczywiscie lapki i glowa :). Gotujemy mieso, ktore okazije sie srednio smaczne i gumowate. Wylawiam warzywa - najsmaczniejsze z calosci. Po pierwszej probie, od razu rezygnujemy z ostrego chilli. Konczy sie na tym, ze w hostelu domawiamy kolejne dania. Coz, przynajmniej jestesmy do przodu o kolejne doswiadczenie :).
PS. W kolejnych kilku dniach zapowiada sie przerwa w nadawaniu.