Gospodarz naszego "osiedlowego hostelu", sprowadza nas waska klatka schodowa do taksowki. Spieszy mu sie bardzo. Z nerwowym usmiechem, pomaga nam spakowac nasze plecaki. Wreszcie caly interes jest nielegalny a sasiedzi sie przygladaja.
Taksowkarz wiezie nas przez budzace sie do zycia miasto. Przed budynkami, na chodniku, cwicza w szeregach pracownicy jakiegos zakladu pracy. W takich samych uniformach, robia sklony i przysiady w rytm muzyki. Masa rowerzystow i ludzi na skuterkach przemyka pomiedzy autami. Na ulicach Chinskich miast pieszy nie ma zadnych praw. Zwyczajowo, nie zwalnia sie tu nawet jesli przechodzien jest na pasach - czasami sie trabi. Ogolnie panuje na jezdni prawo wiekszego i totalny chaos... A przed wyjazdem dziwilam sie, ze europejczyk nie moze wypozyczyc samochodu nie posiadajac chinskiego prawa jazdy. Slusznie (!!).
W pociagu, zbieg okolicznosci sprawia, ze wszystkie szesc miejsc w naszej "zatoczce" zajmuja biali - nasza czworka i para z Irlandii. Przez cale piec godzin rozmawiamy o zachowaniach chinczykow, Chinach i Xi'an. Znaja miasto doskonale - od 3 miesiecy ucza dzieciaki angielskiego w prywatnej szkole jezykowej. Rozmowy przerywa nam od czasu do czasu sprzedawca zabawek (jeden z nadwyzkowych etatow w kolei chinskiej), wytrwale acz nieskutecznie, usilujacy sprzedac nam jakies gadzety. Podroz uplywa szybko. Z Irlandzka para, umawiamy sie na wieczor na drinka. Na stacji, czeka na nas czlowiek z Xiangzimen Youth Hostel. Do hostelu docieramy autobusem.
Na miejscu, zrzucamy plecaki, robimy szybkie pranie i wychodzimy na spacer. The South Street usiana jest sklepami ze znanymi, drogimi markami. Witryny zachecaja ubraniami, zegarkami. Mijamy McDonald'sa, KFC i kilka innych fast food'ow chinskich, zrobionych na wzor europejski. Wchodzimy do jednego z domow handlowych. Elegancki o ladnie zaprojektowanym wnetrzu i... kompletnie pusty. Nikt tu nie kupuje, ale trudno sie dziwic - sukienka diesla (tanszych firm nie uswiadczysz) kosztuje 1600 RMB - srednia zarobkow chinczyka - 1400 RMB/miesiac. Miasto wydaje sie bardzej europejskie niz wszystkie inne widziane do tej pory...
Docieramy do ladnie podswietlonej Bell Tower i dalej Drum Tower. Na tle nieba wiruja setki latawcow. Miasto ma wakacyjny, relaksujacy klimat... latawce kojarza mi sie z plaza, podobnie jak rozgrzane powietrze po zachodzie slonca. Miejscowi spaceruja niespiesznie, graja na rozkladanych stolikach w rozne gry, siedza wcinajac lody. W oddali slychac muzyke. Nikt sie nie spieszy...
Do hostelu wracamy przez ulice pub'ow w klimacie europejskim. Na kazdym kroku ktos nas zaprasza do srodka. Nie korzystamy, w koncu jestesmy jeszcze umowieni z para Irlandczykow.
Koszty:
40 RMB - nocleg
1 RMB - bilet miejski
6.5 RMB - jedzonko
11.5 RMB - 2xpiwo