Geoblog.pl    szpiinka    Podróże    Chiny    Motorami po Karakorum
Zwiń mapę
2009
20
cze

Motorami po Karakorum

 
Chiny
Chiny, Tashkurgan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22414 km
 
Rano budzi mnie intensywny zapach wedzonki. Tak, to zapach naszej chaty, nas i wszystkich naszych rzeczy. Gospodyni juz krzata sie przy "kozie", gotuje wode, przygotowuje prosty posilek. Mika, nie czuje sie najlepiej. Ma silny bol glowy i zle jej sie oddycha. Wychodzi z Gawlem na swieze powietrze, zastanawiajac sie czy nie bedzie potrzeby zjechac nizej. Cale szczescie po kilkunastu minutach wszystko wraca do normy. To prawdopodobnie brak tlenu w jurcie, spowodowal objawy podobne do choroby wysokosciowej. Ubieram sie, zbieram kosmetyczke i spacerkiem zmierzam nad jezioro, na poranna toalete. Widoki olsniewajace, wlasnie wschodzi slonce, oswietlajac ostro odcinajace sie na tle nieba gory. Tak pieknie, dawno sie nie bodzilam. Wciagam w nozdrza swieze, gorskie powietrze. Na lakach nieopodal jurt, wypasaja sie wielblady, jaki i kozy. Woda jest lodowata. Zanurzone dlonie, dretwieja bolesnie od chlodu... a tu ambitnie zamierzam umyc wieksza czesc cialka. Nie jestem jedyna – pierwsze miejsce w tej konkurencji zdobywa Gawel.
Wracamy na sniadanie – chleb i herbate z mlekiem jaka, ktora okazuje sie obrzydliwa. Pewnie to kwestia gustu, ale tlustej, slonej cieczy nie zaliczam do ulubionych. Jestesmy glodni. Wczoraj na pozna kolacje, zjedlismy jedynie ugotowana przez miejscowych potrawe – ryz z odrobina warzyw. Choc smaczne I syte, to nie dosc kaloryczne. Na tej wysokosci ciezko jest osiagnac wysoka temperature gotowania. Woda wrze tu w tem. ok 70 stopni, z takiej zaparza sie napoje I gotuje posilki. Czasami zdarza sie, ze przyjezdni maja problemy zoladkowe. Nas to na szczescie omija.
Po sniadaniu, mamy umowione motory I przejazdzke po okolicy. Ubieramy sie cieplo I w cztery maszyny, prowadzone przez miejscowych wyruszamy w najbardziej ekscytujaca czesc eskapady. Zatrzymujemy sie w punkcie kontrolnym – pierwotnie, chcielismy dostac sie pod masyw Muztagh Aty do base campu, ale okazuje sie to niemozliwe. Nie dostajemy zgody policji i tym samym nasi kierowcy zabieraja nas w inne miejsce. Trasa wiedzie poczatkowo do wioski lezacej nieopodal jeziora Karakul, a nastepnie wzbijamy sie w gore po szutrowej sciezce, wsrod skalistych wzniesien, bardziej przypominajacych pustynne niz wysokogorskie krajobrazy. Co jakis czas robimy przystanki na fotografie. Sprzed kol uciekaja swistaki I stada koz. Wzbijamy sie coraz wyzej pod osniezone zbocze Muztagh Aty. Docieramy do kolejnej wioski. To nie to co chcielismy osiagnac ale nie protestujemy, bo calosc doznania okazuje sie niezwykle fascynujaca. Wchodzimy do ciemnej izby, wylozonej dywanikami. Pod sufitem zawieszona kolyska ze spiacym malenstwem. Tu jemy najdrozszy jogurt swiata – ze swiezego mleka jaka (duzo smaczniejszy od porannej herbaty), przegryzany chlebowym plackiem.
Cala jazda trwa ponad dwie godziny, czyli o 4 mniej, niz sie pierwotnie umawialismy. Zbijamy cene, z naszym lasym na pieniadze gospodarzem. Bardzo pomocny okazuje sie nasz kierowca, ktory stanowczym, ostrym glosem karci w lokalnym jezyku chytrusa – ten ustepuje wreszcze z ceny. Majac zapas czasowy dzwonimy do biura podrozy, by zorientowac sie czy organizator ma dla nas jakas propozycje, co mazna jeszcze w okolicy zrobic i zobaczyc. Proponuje nam spacer pod jeden z lodowcow, na co ochoczo sie godzimy. Juz w samochodzie okazuje sie, ze i ta opcja nie bedzie mozliwa, gdyz policja nie wpuszcza na szlak obcokrajowcow i wymagane sa specjalne pozwolenia, na ktore nie mamy juz czasu. Wracamy do jurt po nasze plecaki – decydujac sie o skrocenie calej wyprawy o jeden dzien. Ze wszstkim co chcemy jeszcze zobaczyc, zmiescimy sie sumarycznie w trzech dniach.
Pod wieczor, docieramy do mocno nieciekawej, podgranicznej ujgurzkiej osady – Tashkurganu. Tu znajduejmy nocleg w zapyzialym hotelu – tylko takie sa w tym miasteczku. Targujemy cene, zrzucamy plecaki w zatechlych pokojach i z naszym kierowca jedziemy na kolacje do zaproponowanej przez niego muzlumanskiej knajpki. Zamawiamy cos z obrazkow – pierozki i dwie inne nie zidentyfikowane potrawy, ktore okazuja sie makaronami w sosach.
Na podwieczorek, zwiedzamy ruiny starego miasta. Jego “wiekowosc” jest mocno dyskusyjna, podobnie jak cena biletu. Poza pieknymi widokami na plaskowyz i gory, sterta kamieni nie robi wielkiego wrazenia. Do hotelu idziemy pieszo, zagladajac na lokalny targ, gdzie latwiej przygladnac sie lokalnym ludziom. Kobiety ubieraja sie bardzo ladnie. Wiekszosc nosi regionalne wysokie czepce nakryte chustami. Zakryte ramiona i nogi. Takniny bogate, barwne, wyszywane, blyszczace, zdobione koralikami I cekinami. Mezczyzni w skromniejszych szatach z tradycyjan biala, welniana czapeczka zwana kalpak.
W hotelu, rozgrywamy kilka partyjek brydza I idziemy spac z mysla o granicy pakistanskiej...

Koszty:

50 RMB – motocykl
12.5 RMB – jogurt + chlebek
35 RMB – nocleg w hotelu
6.5 RMB – pierozki
10 RMB – ruiny starego miasta w Tashkurgan

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
mami
mami - 2009-06-23 22:55
Jakie krystaliczne powietrze!!!
 
kk
kk - 2009-06-26 16:06
Twoj blog jest teraz moim hobby (wyrzucilem tele przez okno).
swietne opisy a foty? podnosza mi cisnienie;) hehe
 
 
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 85 wpisów85 82 komentarze82 842 zdjęcia842 4 pliki multimedialne4
 
Moje podróże
06.02.2010 - 09.02.2010
 
 
10.03.2009 - 14.08.2009